Archiwum kwiecień 2009


kwi 15 2009 takjaktojest
Komentarze: 0

Mecz na stadionie mieszczącym się na alei Unii zaczął powoli się rozkręcać. Łódzki Klub sportowy miał szansę zdobyć puchar Polski, ale żeby tak się stało, musiał pokonać krakowską Wisłę. I wszystko wskazywało na to, że właśnie tak się stanie. A to dzięki nowemu odkryciu selekcjonera ŁKS-u. Nikt przedtem nie słyszał o Marku Nowaku. Aż dziw, że łowcy talentów wcześniej go nie wypatrzyli. Był uważany za polskiego mistrza footballu i porównywano go do takich gwiazd jak Roberto Carlos lub David Beckham. Miał jednak dziwne przyzwyczajenie. Nigdy z dłoni nie zdejmował bransolety z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem. Nie pozwalał też nikomu się jej dokładnie przyjrzeć. Na stadionie tysiące łódzkich gardeł wrzasnęło z zachwytu. Nowak przed kilkoma sekundami umieścił piłkę w siatce Wisły. Na trybunach wrzawa rozgorzała. Kibice Wisły zaczęli rzucać w ełkaesiaków kamieniami, a tamci ripostowali w ten sam sposób. W tym całym zamieszaniu nikt nie dostrzegł postaci, która leżała na tablicy wyników ze snajperką typu Dragunov wymierzoną w murawę.
- Marek Nowak – powiedział dziwny jegomość do komunikatora znajdującego się na jego kołnierzu. – Cel namierzony. – włączający się celownik na podczerwień lekko zazgrzytał. Mała czerwona plamka pojawiła się na czole Nowaka.
Pocisk przebił na wylot głowę piłkarza. Krew razem z kawałkami mózgu wypłynęła na murawę. Czerwona barwa kontrastowała z kolorem trawy dając makabryczny obraz. Nabojka ŁKS-u zaczęła rzucać cegłami w stronę piłkarzy Wisły myśląc, że to trener drużyny przeciwnej wynajął kogoś, by pozbył się ich najlepszego piłkarza. Typowy tok myślenia Polaków. Oni zabili nam, to my im.
Bransoleta Nowaka zaczęła dziwnie wibrować, a na wyświetlaczu pokazał się napis: „Roberto Carlos – program wyłączony”. Nikt nie zwrócił uwagę na snajpera, który uciekł już ze stadionu. Światło latarni odbijało się od bransolety z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem,
którą nosił na nadgarstku.


Św. Piotr zakrył uszy. Podniebny portier nie mógł wytrzymać, kiedy Bóg grał z szatanem w szachy. Wszechmogący zazwyczaj przegrywał i niebiańską ciszę zawsze przerywały wiązanki łacińskich zakrętów, ale nie mógł mu tego zabronić, w końcu był jego podwładnym. Spojrzał na listę oczekujących na przejście przez bramy niebieskie. Zlustrował kolejnego, który miał przekroczyć świętą bramę. Mężczyzna o wysportowanym ciele. Ostre rysy twarzy sprawiały, że mógł być traktowany jako symbol seksu na ziemi, ale na pewno nie tutaj. W niebie takich jak on było na pęczki. Jedynym odpychającym detalem w jego postaci była dziura w jego głowie pozostawiona po pocisku kaliber 7.62mm. Kuli z Drogunova.
- Marek Nowak – św. Piotr przeczytał nazwisko z listy. – Zginął w wyniku strzału w głowę.- Niebiański cieć spojrzał w oczy nowego – Normalnie byśmy cię tu nie wpuścili, ale ponieważ byłeś w zestawie figur Boga zrobimy wyjątek.
- Jakich figur?? – spytał skołowany piłkarz.
- Szef ci wszystko wyjaśni – odrzekł Piotr – widzisz tę drogę za mną?? Pójdziesz nią do końca, aż trafisz do białego budynku z kopułą. To dom Boga.
- Ale tu wszystkie domy tak wyglądają – powiedział Marek spoglądając przez bramę zespawaną ze złotych drutów.
-Nie pomylisz się – stwierdził Piotr – Na skrzynce pocztowej jest napisane Bóg – odpowiedział otwierając wejście do niebios.
Złota brama zaskrzypiała. Widocznie mało kto przez nią przechodził ostatnimi czasy. Społeczeństwo powoli staczało się na dno. Marek szedł przez niebiańską ulicę, mijając setki identycznych domów. Na skrzyżowaniu przed nim przejechał motocyklista na harleyu, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę z napisem na plecach „ I`m Messiah”. Piłkarz uczył się angielskiego, dostał kilka propozycji od zagranicznych klubów, więc myślał, że przyda mu się to.
- Jestem Mesjaszem – przetłumaczył na głos – cholera, to on??
Nowak otrząsnął się i ruszył dalej. Wreszcie stanął przed domem, o którym mówił mu strażnik niebiańskiej bramy. Podszedł do wielkich drzwi zrobionych z wiśniowego drewna. Otworzyły się bez problemu, jakby ktoś przed chwilą je nasmarował. Gdy Marek przekroczył próg domu, od razu usłyszał siarczystą wiązankę przekleństw. „Zupełnie jak w Polsce” – pomyślał z rozrzewnieniem. Przeszedł przez kolejne drzwi i ujrzał dwie osoby grające w szachy. Staruszek operujący białymi figurami był ubrany w garnitur o barwie śniegu i jasne buty ze skóry. Drapał się po łysej głowie myśląc nad kolejnym ruchem. Osoba siedząca po drugiej stronie przypominała postać z trylogii braci Wachowskich. Czarny skórzany płaszcz, czarne okulary, czarne wyżelowane włosy. Szyderczy uśmieszek ciągle gościł na jego twarzy. Gdy piłkarz mu się przyjrzał, zobaczył, że radośnie wymachuje ogonkiem. „A więc to tak wyglądają. Bóg i szatan...” przemyślenia przerwał mu zimny glos o ironicznym zabarwieniu.
- O patrz! – zaśmiał się diabeł – Czy to nie twój skoczek?!
- Przymknij się Lucek! – wszechmogący wydarł się na swojego przeciwnika i spojrzał na piłkarza – A, to ty. Wreszcie jesteś.
- Chwilę. Mogę się dowiedzieć co tu, do cholery się dzieje?- wrzasnął piłkarz.
- O, nasza gwiazdka się wkurzyła – roześmiał się szatan – Zostałeś zbity ot co. A wszystko przez to bo ten staruch nie umie grać! – wyjaśnił mu i zwrócił wzrok ku stwórcy – A ty, Boguś jak zwykle przegrywasz. Haha.
- Lucek przymknij się, bo dostaniesz szlaban! – krzyknął Bóg – No tak, przydało by ci się wyjaśnienie – gdy zaczął mówić do Marka jego głos stał się ciepły niczym słońce nad Karaibami. – Ja z Luckiem – powiedział wskazując na szatana – lubimy sobie pograć w szachy. Do tego celu obydwaj wyznaczamy po szesnastu ludzi, którzy nam zaimponowali...
Piłkarz zamyślił się. Tak kiedyś był naprawdę dobrym dzieciakiem. Ministrant, harcerz, wszystkim pomagał. Ach, to były czasy.
- Każda ze stron otrzymuje osiem takich bransolet – kontynuował i pokazał Nowakowi przedmiot, którego nie zdejmował z nadgarstka przez tyle lat. – Nasze wieże, skoczki i wszystkie ważniejsze figury dostają je. Jak sam zauważyłeś pozwalają osiągnąć dowolne umiejętności wybranej osoby, nieważne czy prawdziwej, czy nie. Ale gdy już raz wybierzesz, nie możesz zmienić tego jakie masz umiejętności...
- Ej! Coś tam się ruszyło – sportowiec przerwał wywód Bogu.
Lucyfer i Jahwe spojrzeli na szachownicę, po czym Bóg zaczął się śmiać.
- Haha. Dwa moje pionki doszły do końca. – w ręce wszechmogącego pojawiła się para bransolet. – A więc mogę do gry wprowadzić dwóch, w pełni uświadomionych graczy z wybranymi umiejętnościami. – Stwórca znów obrócił się do piłkarza. – Jak zauważyłeś, nie tylko my wykonujemy ruchy na szachownicy. Pionki też mogą to robić, dlatego rozgrywka jest tak ciekawa. Hmm. Chyba wyznaczę cię na tą misję, bo oni znajdują się w twoim rewirze. – pokazał mu figurki dwóch młodzieńców – Mieszkają w Łodzi. Odszukaj ich, daj bransolety i opowiedz im o wszystkim.- Bóg znów odwrócił się do szatana. – Tym razem nie wygrasz.
Piłkarz złapał w rękę owlane przedmioty i już miał wyjść, gdy do głowy przyszła mu myśl.
- Boże... jeśli poprzednio przegrałeś... to kto był wtedy królem?
Nazywał się – głos wszechmogącego posmutniał – Karol Wojtyła. To była wielka strata.




Wrześniowy poranek. Przystanek tramwajowy naprzeciwko bloku nr 270 Paweł i Marek byli normalnymi licealistami. Oczywiście ta normalność nie jest do końca definiowalna, ale w ich kręgu znajomych nie wyróżniali się z tłumu. Czarne, długie, nieuczesane włosy, w mp3-ce na szyi grał kolejny heavy metalowy utwór. Obydwaj w kurtkach moro rozmawiali czekając na wehikuł do piekła. Świetnie nadawaliby się na szpiegów, ponieważ do perfekcji opanowali swoisty metajęzyk, który dla większości przeciętnych ludzi był zwykłym bełkotem. Ale oni dzięki niemu umieli przekazać sobie ważne informacje, nawet gdy byli otoczeni przez tłum ludzi. Nadjechał tramwaj linii nr 12. Gdyby na przystanku stał turysta z innego kraju pewnie by pomyślał „O, jakieś święto państwowe skoro wypuścili na tory eksponaty muzealne.”. Jednak każdy Polak wiedział, że ten złom będzie tu przyjeżdżał codziennie, pewnie nawet do skończenia świata. Licealiści wsiedli do środka czerwono-żółtego baraku na kółkach. Jeździli tą trasą codziennie. Byli już znudzeni monotonią tej podróży, nigdy nic się nie działo. Nie wiedzieli, że to się miało dziś zmienić. Tramwaj zatrzymał się jak zwykle przed biblioteką na ul. Gdańskiej. Fala ludzi wylała się przez drzwi pojazdu. Wychodzenie przez wrota tego gruchota można było przyrównać do niejednego sportu ekstremanlego. Ludzie pchający się, jakby się w środku paliło, mogli staranować innych.
Udało się. Uciekli z piekła miejskiej komunikacji nawet bez siniaka. Skierowali się w stronę szkoły. Rozmawiając próbowali zapomnieć, że czeka ich znowu siedem godzin intelektualnych tortur w pobazgranym więzieniu nr 21. Na dodatek był poniedziałek, więc dobijała ich perspektywa, że dopiero za cztery dni czeka ich weekendowe zwolnienie warunkowe.
Paweł spojrzał w bramę, obok której przechodzili i zobaczył coś niecodziennego. Stał tam goguś ubrany w biały garniaczek i jasne skórzane butki. Gdy przyjrzeli się mu, mieli wrażenie że bije od niego jakieś światło.
- Na wszystkich Bogów Kościoła Suwerenów, co to za koleś! – krzyknął zdziwiony Paweł
- Nie mam pojęcia! – odrzekł Marek – Chociaż kogoś mi on przypomina.
- Pawle Mrozie, Marku Krakowski podejdźcie do mnie – powiedział dziwny
jegomość - Pan wybrał was do misji!
- Jaki Pan? – zapytali jednocześnie.
Różnie go nazywacie. Jahwe, Ojciec Wszechmogący, Bóg... – nie dokończył wywodu. Licealiści przerwali mu. Ich śmiech prawdopodobnie słychać było na Pietrynie.
- Haha. Stary, tak jasne. A był w tej bajce smok? – wykrztusił Paweł ocierając łzy z oczu.
- Tak. Nie mam pojęcia co palisz, ale widzę, że to ostry towar. – zawtórował mu Marek.
Oczy nieznajomego zapłonęły błękitnym blaskiem, a uczniowie poczuli jakby coś zaciskało się wokół ich szyj. Niewidzialne ręce zaczęły ich powoli dusić.
- Głupcy!!! – głos nieznajomego nabrał dziwnej barwy. Chłopcy słyszeli jakby słowa dochodziły z innego świata i omijając uszy wwiercały im się w mózg – Zostaliście wyróżnieni, powinniście się radować z tego.
Licealiści zrozumieli, że lepiej nie zadzierać z tym kolesiem. Oczywiście, był dziwakiem, ale wyczuwali w nim coś niecodziennego. Czuli, że emanuje od niego jakaś potężna siła.
- Łapcie! – powiedział mężczyzna, rzucając uczniom bransolety – Zakładajcie je, zaraz wszystko wam wyjaśnię.
Posłusznie założyli metalowe obręcze na ręce. Na małym, ciekłokrystalicznym ekraniku pojawił się napis „Ładowanie systemu”.
- Dobra – zaczął nieznajomy – Wierzycie, że jest ktoś nad wami? Jakaś istota wyższa?
- Tak! – odpowiedzieli obydwaj bez zastanowienia.
- Więc, jakby wam to powiedzieć, zostaliście wybrani. – kontynuował dziwak
- Wybrani? – zapytał ze zdziwieniem Marek – Do czego wybrani?
- Wiecie, że od zawsze dobro walczy ze złem – koleś zaczął wykład – pewnie myślicie, że to jakiś wyższy plan egzystencjalny. Otóż nie, bijecie się by zapewnić rozrywkę tym na górze – spojrzał w niebo, po czym splunął na chodnik z dezaprobatą – Nie mówię, że to słuszne, ale Bóg i Szatan tak wymyślili więc nie będę się wtrącał w ich sprawy.
- Bóg? Szatan? – zapytał zdziwiony Paweł. – Jak to?
- Normalnie, nawet istoty nadprzyrodzone potrzebują rozrywki – ciągnął nieznajomy – ale to nie jest ważne. Zostaliście wybrani na drużynę dobra. Teraz bransolety – powiedział wskazując na platynowe obręcze znajdujące się na nadgarstkach młodzieńców – pozwalają wam one przyjąć zdolności dowolnej postaci: realnej lub fikcyjnej. Wybierajcie dobrze, bo możecie zdobyć umiejętności tylko jednej osoby. Kiedy wybierzecie profil, wasze ciało automatycznie dostosuje się do nowych umiejętności. Urządzenia są sterowane głosem, musisz tylko powiedzieć kim chcesz być do odbiornika. Jeśli będziecie chcieli wiedzieć coś więcej naciśnijcie ten mały guzik koło ekranu, wtedy się zjawię. Rozumiecie.
- Tak – odpowiedział Paweł za obu. – Tylko jedno pytanie. Skąd masz tyle wiadomości? Też byłeś w drużynie Boga?
- Tak, niestety zabili mnie, ale dzięki temu mogę wam przekazywać informacje.
- A kto ciebie zabił? – spytał się Marek.
- Jego profil brzmiał „Vassili Zaitsev”
Nieznajomy miał już odejść, gdy nagle Paweł krzyknął do niego:
- Znam cię, ty jesteś Marek Nowak, snajper z ŁKS – u.
Koleś ubrany w biały garnitur nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko, a następnie zniknął w rozbłysku białego światła. Licealiści stali tak w osłupieniu przez parę chwil. Dzwonek w bransolecie. Wrócili do rzeczywistości. Obydwaj spojrzeli na mały ekranik w bransolecie: Program gotowy do użycia. Wybierz profil.”
-Marek? – Paweł spojrzał na kolegę pytającym wzrokiem – Kto pierwszy?
-Wiesz, może ty – odpowiedział. Marek nigdy nie lubił przygód i adrenaliny, nie szedł w nieznane. Miał nadzieję, że jego kolega będzie miał więcej odwagi.
-Dobra – Mróz obejrzał uważnie bransoletę – Wybierz profil: Edward Elric
-Profil potwierdzony, rozpoczynam przesył danych. – bezpłciowy głos odpowiedział z bransolety.
Przeszywający ból ogarnął prawe ramię i lewą nogę Pawła. Poczuł jakby ktoś odrywał jego kończyny, ścięgno po ścięgnie. Nigdy nie czuł takiego cierpienia. Zawył z bólu. Po chwili przemiana została zakończona. Spojrzał na swoje prawe ramię. Było teraz zrobione z najlepszej jakości stali narzędziowej. To się zgadza. Spojrzał na lewą nogę. Metal błyszczał w porannym słońcu. A więc ostatni test. Paweł klasnął i następnie przyłożył ręce do betonowego podłoża. W niebieskim blasku pojawiła się piękna fontanna. Umiał transfigurować surowce, przemieniać je w coś innego. Zdolności pierwszorzędowego alchemika. Marek z niedowierzaniem spoglądał na kolegę. W końcu sam też postanowił spróbować.
- Wybierz profil: Hitsugaya Toushiru.- powiedział do bransolety.
Włosy Marka zabarwiły się na biało, jego strój zmienił się w czarną hakane przykrytą białą peleryną. Na jego plecach pojawiła się wielka katana.
- Wow. Ale bajer – wrzasnął kolega Pawła, a następnie wyjął miecz – Teraz ja spróbuję. Osadź niebo na lodowym firmamencie, Strażniku Chłodu.
Miecz zaczął się przeobrażać, w chwilę jego klinga zmieniła się w przezroczystego smoka. Marek wiedział co to oznaczało. Nieznajomy mówił prawdę, a oni teraz posiadali moc, którą mogli zniszczyć, lub odbudować świat.

- Nieee! Niemożliwe! – Przeraźliwy skowyt przerwał popołudniową sjestę w niebie. Aniołowie już kiedyś mieli zamiar wysłać do Boga petycje, by wyznaczyć ograniczenie głośności dźwięków do 100 db. A szatan w tym momencie hałasował bardziej niż mały odrzutowiec. – Niemożliwe, żeby obydwaj wybrali tak silne profile.
- No cóż. Ja wiem kogo wybrać do drużyny – powiedział z wyższością Stwórca. – A ty, Lucuś nie rozpaczaj. Przecież to tylko dwa hetmany, zawsze możesz je zbić.
- I chyba tak właśnie zrobię – popatrzył na stół i spojrzał na małą grupkę pionków – Ruszać się, natychmiast.
Figury posłuchały, ludzi ograniczonych umysłowo łatwo kontrolować. Cztery czarne figury przedstawiające dresów zaczęły maszerować w stronę dwóch licealistów.
- Teraz zabawa, naprawdę się zaczyna – powiedział uradowany szatan.

Marek i Paweł dziarsko kroczyli ulicą. Kto mógłby im teraz zagrozić? Nikt. Jedynym dylematem moralnym było to, po której stronie się opowiedzieć. Paweł zawsze lubił pomagać innym, uczynny, posługiwał się pięściami tylko w ostateczności. Ale Marek nie był jeszcze tego pewny. Kamienice na ulicy Kopernika są doskonałym przykładem polskiej prowizorki. Partery odmalowane tylko po to, by za czasów PRL-u, gdy telewizja przyjechała filmować defiladę, wszystko wyglądało jak nowe. W bramach zawsze gnieździł się owoc plebsu popijający nalewkę z dużą ilością siarki. Licealiści jak zwykle zignorowali ich. Szli dalej, gdy nagle z kolejnej bramy wyskoczyło na nich czterech byczków z kijami baseballowymi - Wyskakiwać z komóreczek – powiedział największy z nich.
- Paweł był pewny, że to jest samiec alfa. Przed nim było tylko jedno zadanie: zabić przywódcę a reszta ucieknie. Poziom adrenaliny podskoczył gwałtownie. Byczki zorientowali się, że ci dwaj nie poddadzą się bez walki. Trzech z nich rzuciło się na Marka. Pewnie uznali, że koleś z kataną będzie większym zagrożeniem. Białowłosy wojownik został otoczony. Dwójka drechów złapała go za ramiona i docisnęła do ściany tak, by nie mógł się ruszać. Przywódca gromady ruszył sam na słabszy cel. Przynajmniej on tak myślał. Byczek zamachnął się pałką, lecz Paweł zgrabnie uniknął ciosu i odskoczył do tyłu. Wiedział, ze ma teraz szansę. Klasnął w ręce i prawą dłonią dotknął mechanicznej protezy ramienia. Błękitny błysk i z mechanicznej ręki wyrosło ostrze. Zlustrował dokładnie twarze przeciwników. Wszyscy stali jak wryci, ale dwaj, którzy trzymali Marka, nawet nie osłabili uścisku. Paweł postanowił zwiększyć strach przeciwników. Lewą ręką złapał za krzyżyk, który zawsze nosił na szyi i zaczął deklamować mrocznym głosem.
- Jesteśmy jedynymi prawymi posłańcami Boga...
Egzekwujemy Jego kary w Jego imieniu...
Z pieśnią ku chwale Pana na naszych ustach...
Prowadzimy świętą krucjatę przeciw wszystkim tym głupcom...
Którzy poważyli się zaprzeczyć Słowom Boskim...
Krew niewiernych zaleje ołtarz Pana...
Z ran zadanych ręką sprawiedliwości...
Strzeżcie się, zbłąkane baranki...
Albowiem gniew Pasterza będzie wielki!
...I tak sięgniecie bram niebios, jako ziarno obumarłe...
Po mękach niezliczonych plon wydaje!
Amen!
Przeciwnicy stali jak słupy soli gdy wygłaszał cytat z anime, którego tytułu nie pamiętał na tą chwilę. Byczki były tak przerażone, że nie mogły nawet się poruszyć. Marek oswobodził się z uścisku. W tym momencie Paweł zaatakował. Promienie słońca odbiły się od ostrza, które było osadzone na ramieniu alchemika. Chłopak z metalową ręką przeciął brzuch przywódcy bandy. Tamten próbował zatamować krwawienie, lecz rana była zbyt głęboka. Po chwili padł martwy, a na betonie poszerzała się kałuży krwi. Pozostali zaczęli uciekać, ale białowłosy wojownik postanowił im przeszkodzić.
- Technika destrukcji numer 4, Biała Błyskawica !- wykrzyknął
Trzy wiązki jasnego światła wystrzeliły z jego palców. Promienie przebiły uciekających z pola walki na wylot. Cała trójka padła na ziemię martwa.
- Co ty do cholery zrobiłeś! – wrzasnął Paweł na kolegę – Oni już nam nie zagrażali.
- Nie wiem. – odpowiedział Marek patrząc na swoje ręce. – To było silniejsze ode mnie.
Bransolety na rękach licealistów zaczęły wibrować. Guziczek koło ekranu migotał jasnozielonym światłem. Obydwaj nacisnęli przycisk.
- Gratuluję wam, gratuluję – w bransolecie odezwał się głos Nowaka. – Te profile do was bardzo pasują. No, ale koniec pochwał mam dla was zadanie. Znalazłem dane personalne użytkownika profilu Vassili Zaitsev. Wysyłam wam wszystkie informacje.
Licealiści z przerażeniem spojrzeli na wyświetlacze.
- Ale przecież,... – Marek urwał w pół zdaniu.
-... to jest nasz nauczyciel – dokończył Paweł.


- No to co – powiedział Bóg z wyższością – Lucek chyba twoje cztery pionki idą do kosza.
- Ta – odrzekł diabeł – Już ja się nimi zajmę w piekle – szatan spojrzał na szachownice i na jego twarzy pojawił się uśmiech – ale popatrz na swojego hetmana.
Bóg przyjrzał się dokładnie swoim figurom i nagle zobaczył, że jeden z licealistów, ten z kataną, ma czarne stopy. Zaczął przechodzić na stronę zła.
-On niedługo będzie mój – warknął szatan
-Możliwe, ale zanim to się stanie narobi ci niezłego bałaganu – odparł Stwórca.
Figury licealistów zbliżały się w stronę postaci ubranej w czarny, długi płaszcz i trzymającej karabin snajperski. Gońca szatana.


Autobus linii 55 zatrzymał się na przystanku przy ulicy Tymienieckiego. Licealiści rozejrzeli się po okolicy. Walące się budynki imperium Schillera, kiedyś wielkie i prężne hale, dziś tylko rudery i cień wspomnień dawnej epoki. Dwójka wojowników rozglądała się dokładnie. Wiedzieli z kim mają do czynienia. Vassili Zaitsev. Zawsze atakował z ukrycia. Sekunda nieuwagi i jesteś martwy. Ale teraz nie miał przed sobą zwykłych przeciwników. Dwójka boskich hetmanów stanęła przed dwupiętrową fabryką z czerwonej cegły. Szybko przebiegli przez gruz. Nic się nie działo, było zbyt spokojnie. Paweł otworzył wielkie żelazne drzwi. Mały, czerwony punkcik pojawił się na korpusie alchemika. Mróz w ostatniej chwili zasłonił serce stalową ręką. Pocisk zatrzymał się w jego mechanicznej dłoni. Wojownik z metalowymi protezami schował się za murem.
- ch*lera! – zaklął – Dobry jest skubany.
- To ja się nim zajmę. – białowłosy wyciągnął swoją katanę - Osadź niebo na lodowym firmamencie, Strażniku Chłodu.
Miecz przeobraził się natychmiast. Przezroczysty smok wił się niczym wąż. Marek zamachnął się i śnieżyca wypełniła halę fabryczną. Licealiści wskoczyli do środka. Udało im się wejść, ale znowu nie wiedzieli gdzie jest snajper. Nagle Paweł zobaczył, że na prawej łopatce wojownika z kataną pojawiła się czerwona kropka. Miał tylko ułamki sekund. Klasnął i dotknął swojej protezy, która zmieniła się w tarczę. Pocisk odbił się od stalowej osłony. Teraz trzeba działać szybko. Strzelec leżał na metalowym chodniku pięć metrów nad ziemią. Alchemik znów klasną w ręce i dotknął podłoża. Bladobłękitna iskra powędrowała do kryjówki snajpera. Stalowe druty zaczęły oplatać jego ciało. Nie miał, gdzie uciec. Znowu wygrali. Paweł opadł na ziemię. Ta praca naprawdę go męczy. Białowłosy widząc, że przeciwnik jest uwięziony, chwycił mocniej katanę i zamachnął się. Lody smok oplótł snajpera. Ciało powoli zamarzało, aż zamieniło się w lód, wtedy gad ścisnął go mocniej. Ciało rozsypało się na tysiące kawałeczków.
-Kurde, szkoda – powiedział Paweł – Lubiłem go.
- Tak, ale wiesz, albo on, albo my – orzekł Marek
-Racja.
Przez wybite szyby hali wpadały ostatnie promienie światła słonecznego. Wstawał czerwony księżyc, księżyc, który mówił, że ktoś dzisiaj zginął.


Bóg z przerażeniem patrzył jak jeden z jego hetmanów zmienia kolor na czarny. Nigdy nie pomyślał o tym, ale chyba przez niego dwóch przyjaciół będzie musiało stoczyć pojedynek na śmierć i życie.

Ciąg dalszy nastąpi....

dobrzegus : :