takjaktojest
Komentarze: 0
Mecz na stadionie mieszczącym się na alei Unii zaczął powoli się
rozkręcać. Łódzki Klub sportowy miał szansę zdobyć puchar Polski, ale
żeby tak się stało, musiał pokonać krakowską Wisłę. I wszystko
wskazywało na to, że właśnie tak się stanie. A to dzięki nowemu
odkryciu selekcjonera ŁKS-u. Nikt przedtem nie słyszał o Marku Nowaku.
Aż dziw, że łowcy talentów wcześniej go nie wypatrzyli. Był uważany za
polskiego mistrza footballu i porównywano go do takich gwiazd jak
Roberto Carlos lub David Beckham. Miał jednak dziwne przyzwyczajenie.
Nigdy z dłoni nie zdejmował bransolety z ciekłokrystalicznym
wyświetlaczem. Nie pozwalał też nikomu się jej dokładnie przyjrzeć. Na
stadionie tysiące łódzkich gardeł wrzasnęło z zachwytu. Nowak przed
kilkoma sekundami umieścił piłkę w siatce Wisły. Na trybunach wrzawa
rozgorzała. Kibice Wisły zaczęli rzucać w ełkaesiaków kamieniami, a
tamci ripostowali w ten sam sposób. W tym całym zamieszaniu nikt nie
dostrzegł postaci, która leżała na tablicy wyników ze snajperką typu
Dragunov wymierzoną w murawę.
- Marek Nowak – powiedział dziwny
jegomość do komunikatora znajdującego się na jego kołnierzu. – Cel
namierzony. – włączający się celownik na podczerwień lekko zazgrzytał.
Mała czerwona plamka pojawiła się na czole Nowaka.
Pocisk przebił
na wylot głowę piłkarza. Krew razem z kawałkami mózgu wypłynęła na
murawę. Czerwona barwa kontrastowała z kolorem trawy dając makabryczny
obraz. Nabojka ŁKS-u zaczęła rzucać cegłami w stronę piłkarzy Wisły
myśląc, że to trener drużyny przeciwnej wynajął kogoś, by pozbył się
ich najlepszego piłkarza. Typowy tok myślenia Polaków. Oni zabili nam,
to my im.
Bransoleta Nowaka zaczęła dziwnie wibrować, a na
wyświetlaczu pokazał się napis: „Roberto Carlos – program wyłączony”.
Nikt nie zwrócił uwagę na snajpera, który uciekł już ze stadionu.
Światło latarni odbijało się od bransolety z ciekłokrystalicznym
wyświetlaczem,
którą nosił na nadgarstku.
Św. Piotr
zakrył uszy. Podniebny portier nie mógł wytrzymać, kiedy Bóg grał z
szatanem w szachy. Wszechmogący zazwyczaj przegrywał i niebiańską ciszę
zawsze przerywały wiązanki łacińskich zakrętów, ale nie mógł mu tego
zabronić, w końcu był jego podwładnym. Spojrzał na listę oczekujących
na przejście przez bramy niebieskie. Zlustrował kolejnego, który miał
przekroczyć świętą bramę. Mężczyzna o wysportowanym ciele. Ostre rysy
twarzy sprawiały, że mógł być traktowany jako symbol seksu na ziemi,
ale na pewno nie tutaj. W niebie takich jak on było na pęczki. Jedynym
odpychającym detalem w jego postaci była dziura w jego głowie
pozostawiona po pocisku kaliber 7.62mm. Kuli z Drogunova.
- Marek
Nowak – św. Piotr przeczytał nazwisko z listy. – Zginął w wyniku
strzału w głowę.- Niebiański cieć spojrzał w oczy nowego – Normalnie
byśmy cię tu nie wpuścili, ale ponieważ byłeś w zestawie figur Boga
zrobimy wyjątek.
- Jakich figur?? – spytał skołowany piłkarz.
-
Szef ci wszystko wyjaśni – odrzekł Piotr – widzisz tę drogę za mną??
Pójdziesz nią do końca, aż trafisz do białego budynku z kopułą. To dom
Boga.
- Ale tu wszystkie domy tak wyglądają – powiedział Marek spoglądając przez bramę zespawaną ze złotych drutów.
-Nie pomylisz się – stwierdził Piotr – Na skrzynce pocztowej jest napisane Bóg – odpowiedział otwierając wejście do niebios.
Złota
brama zaskrzypiała. Widocznie mało kto przez nią przechodził ostatnimi
czasy. Społeczeństwo powoli staczało się na dno. Marek szedł przez
niebiańską ulicę, mijając setki identycznych domów. Na skrzyżowaniu
przed nim przejechał motocyklista na harleyu, ubrany w czarną, skórzaną
kurtkę z napisem na plecach „ I`m Messiah”. Piłkarz uczył się
angielskiego, dostał kilka propozycji od zagranicznych klubów, więc
myślał, że przyda mu się to.
- Jestem Mesjaszem – przetłumaczył na głos – cholera, to on??
Nowak
otrząsnął się i ruszył dalej. Wreszcie stanął przed domem, o którym
mówił mu strażnik niebiańskiej bramy. Podszedł do wielkich drzwi
zrobionych z wiśniowego drewna. Otworzyły się bez problemu, jakby ktoś
przed chwilą je nasmarował. Gdy Marek przekroczył próg domu, od razu
usłyszał siarczystą wiązankę przekleństw. „Zupełnie jak w Polsce” –
pomyślał z rozrzewnieniem. Przeszedł przez kolejne drzwi i ujrzał dwie
osoby grające w szachy. Staruszek operujący białymi figurami był ubrany
w garnitur o barwie śniegu i jasne buty ze skóry. Drapał się po łysej
głowie myśląc nad kolejnym ruchem. Osoba siedząca po drugiej stronie
przypominała postać z trylogii braci Wachowskich. Czarny skórzany
płaszcz, czarne okulary, czarne wyżelowane włosy. Szyderczy uśmieszek
ciągle gościł na jego twarzy. Gdy piłkarz mu się przyjrzał, zobaczył,
że radośnie wymachuje ogonkiem. „A więc to tak wyglądają. Bóg i
szatan...” przemyślenia przerwał mu zimny glos o ironicznym
zabarwieniu.
- O patrz! – zaśmiał się diabeł – Czy to nie twój skoczek?!
- Przymknij się Lucek! – wszechmogący wydarł się na swojego przeciwnika i spojrzał na piłkarza – A, to ty. Wreszcie jesteś.
- Chwilę. Mogę się dowiedzieć co tu, do cholery się dzieje?- wrzasnął piłkarz.
-
O, nasza gwiazdka się wkurzyła – roześmiał się szatan – Zostałeś zbity
ot co. A wszystko przez to bo ten staruch nie umie grać! – wyjaśnił mu
i zwrócił wzrok ku stwórcy – A ty, Boguś jak zwykle przegrywasz. Haha.
-
Lucek przymknij się, bo dostaniesz szlaban! – krzyknął Bóg – No tak,
przydało by ci się wyjaśnienie – gdy zaczął mówić do Marka jego głos
stał się ciepły niczym słońce nad Karaibami. – Ja z Luckiem –
powiedział wskazując na szatana – lubimy sobie pograć w szachy. Do tego
celu obydwaj wyznaczamy po szesnastu ludzi, którzy nam zaimponowali...
Piłkarz zamyślił się. Tak kiedyś był naprawdę dobrym dzieciakiem. Ministrant, harcerz, wszystkim pomagał. Ach, to były czasy.
-
Każda ze stron otrzymuje osiem takich bransolet – kontynuował i pokazał
Nowakowi przedmiot, którego nie zdejmował z nadgarstka przez tyle lat.
– Nasze wieże, skoczki i wszystkie ważniejsze figury dostają je. Jak
sam zauważyłeś pozwalają osiągnąć dowolne umiejętności wybranej osoby,
nieważne czy prawdziwej, czy nie. Ale gdy już raz wybierzesz, nie
możesz zmienić tego jakie masz umiejętności...
- Ej! Coś tam się ruszyło – sportowiec przerwał wywód Bogu.
Lucyfer i Jahwe spojrzeli na szachownicę, po czym Bóg zaczął się śmiać.
-
Haha. Dwa moje pionki doszły do końca. – w ręce wszechmogącego pojawiła
się para bransolet. – A więc mogę do gry wprowadzić dwóch, w pełni
uświadomionych graczy z wybranymi umiejętnościami. – Stwórca znów
obrócił się do piłkarza. – Jak zauważyłeś, nie tylko my wykonujemy
ruchy na szachownicy. Pionki też mogą to robić, dlatego rozgrywka jest
tak ciekawa. Hmm. Chyba wyznaczę cię na tą misję, bo oni znajdują się w
twoim rewirze. – pokazał mu figurki dwóch młodzieńców – Mieszkają w
Łodzi. Odszukaj ich, daj bransolety i opowiedz im o wszystkim.- Bóg
znów odwrócił się do szatana. – Tym razem nie wygrasz.
Piłkarz złapał w rękę owlane przedmioty i już miał wyjść, gdy do głowy przyszła mu myśl.
- Boże... jeśli poprzednio przegrałeś... to kto był wtedy królem?
Nazywał się – głos wszechmogącego posmutniał – Karol Wojtyła. To była wielka strata.
Wrześniowy
poranek. Przystanek tramwajowy naprzeciwko bloku nr 270 Paweł i Marek
byli normalnymi licealistami. Oczywiście ta normalność nie jest do
końca definiowalna, ale w ich kręgu znajomych nie wyróżniali się z
tłumu. Czarne, długie, nieuczesane włosy, w mp3-ce na szyi grał kolejny
heavy metalowy utwór. Obydwaj w kurtkach moro rozmawiali czekając na
wehikuł do piekła. Świetnie nadawaliby się na szpiegów, ponieważ do
perfekcji opanowali swoisty metajęzyk, który dla większości
przeciętnych ludzi był zwykłym bełkotem. Ale oni dzięki niemu umieli
przekazać sobie ważne informacje, nawet gdy byli otoczeni przez tłum
ludzi. Nadjechał tramwaj linii nr 12. Gdyby na przystanku stał turysta
z innego kraju pewnie by pomyślał „O, jakieś święto państwowe skoro
wypuścili na tory eksponaty muzealne.”. Jednak każdy Polak wiedział, że
ten złom będzie tu przyjeżdżał codziennie, pewnie nawet do skończenia
świata. Licealiści wsiedli do środka czerwono-żółtego baraku na
kółkach. Jeździli tą trasą codziennie. Byli już znudzeni monotonią tej
podróży, nigdy nic się nie działo. Nie wiedzieli, że to się miało dziś
zmienić. Tramwaj zatrzymał się jak zwykle przed biblioteką na ul.
Gdańskiej. Fala ludzi wylała się przez drzwi pojazdu. Wychodzenie przez
wrota tego gruchota można było przyrównać do niejednego sportu
ekstremanlego. Ludzie pchający się, jakby się w środku paliło, mogli
staranować innych.
Udało się. Uciekli z piekła miejskiej
komunikacji nawet bez siniaka. Skierowali się w stronę szkoły.
Rozmawiając próbowali zapomnieć, że czeka ich znowu siedem godzin
intelektualnych tortur w pobazgranym więzieniu nr 21. Na dodatek był
poniedziałek, więc dobijała ich perspektywa, że dopiero za cztery dni
czeka ich weekendowe zwolnienie warunkowe.
Paweł spojrzał w bramę,
obok której przechodzili i zobaczył coś niecodziennego. Stał tam goguś
ubrany w biały garniaczek i jasne skórzane butki. Gdy przyjrzeli się
mu, mieli wrażenie że bije od niego jakieś światło.
- Na wszystkich Bogów Kościoła Suwerenów, co to za koleś! – krzyknął zdziwiony Paweł
- Nie mam pojęcia! – odrzekł Marek – Chociaż kogoś mi on przypomina.
- Pawle Mrozie, Marku Krakowski podejdźcie do mnie – powiedział dziwny
jegomość - Pan wybrał was do misji!
- Jaki Pan? – zapytali jednocześnie.
Różnie
go nazywacie. Jahwe, Ojciec Wszechmogący, Bóg... – nie dokończył
wywodu. Licealiści przerwali mu. Ich śmiech prawdopodobnie słychać było
na Pietrynie.
- Haha. Stary, tak jasne. A był w tej bajce smok? – wykrztusił Paweł ocierając łzy z oczu.
- Tak. Nie mam pojęcia co palisz, ale widzę, że to ostry towar. – zawtórował mu Marek.
Oczy
nieznajomego zapłonęły błękitnym blaskiem, a uczniowie poczuli jakby
coś zaciskało się wokół ich szyj. Niewidzialne ręce zaczęły ich powoli
dusić.
- Głupcy!!! – głos nieznajomego nabrał dziwnej barwy.
Chłopcy słyszeli jakby słowa dochodziły z innego świata i omijając uszy
wwiercały im się w mózg – Zostaliście wyróżnieni, powinniście się
radować z tego.
Licealiści zrozumieli, że lepiej nie zadzierać z
tym kolesiem. Oczywiście, był dziwakiem, ale wyczuwali w nim coś
niecodziennego. Czuli, że emanuje od niego jakaś potężna siła.
- Łapcie! – powiedział mężczyzna, rzucając uczniom bransolety – Zakładajcie je, zaraz wszystko wam wyjaśnię.
Posłusznie założyli metalowe obręcze na ręce. Na małym, ciekłokrystalicznym ekraniku pojawił się napis „Ładowanie systemu”.
- Dobra – zaczął nieznajomy – Wierzycie, że jest ktoś nad wami? Jakaś istota wyższa?
- Tak! – odpowiedzieli obydwaj bez zastanowienia.
- Więc, jakby wam to powiedzieć, zostaliście wybrani. – kontynuował dziwak
- Wybrani? – zapytał ze zdziwieniem Marek – Do czego wybrani?
-
Wiecie, że od zawsze dobro walczy ze złem – koleś zaczął wykład –
pewnie myślicie, że to jakiś wyższy plan egzystencjalny. Otóż nie,
bijecie się by zapewnić rozrywkę tym na górze – spojrzał w niebo, po
czym splunął na chodnik z dezaprobatą – Nie mówię, że to słuszne, ale
Bóg i Szatan tak wymyślili więc nie będę się wtrącał w ich sprawy.
- Bóg? Szatan? – zapytał zdziwiony Paweł. – Jak to?
-
Normalnie, nawet istoty nadprzyrodzone potrzebują rozrywki – ciągnął
nieznajomy – ale to nie jest ważne. Zostaliście wybrani na drużynę
dobra. Teraz bransolety – powiedział wskazując na platynowe obręcze
znajdujące się na nadgarstkach młodzieńców – pozwalają wam one przyjąć
zdolności dowolnej postaci: realnej lub fikcyjnej. Wybierajcie dobrze,
bo możecie zdobyć umiejętności tylko jednej osoby. Kiedy wybierzecie
profil, wasze ciało automatycznie dostosuje się do nowych umiejętności.
Urządzenia są sterowane głosem, musisz tylko powiedzieć kim chcesz być
do odbiornika. Jeśli będziecie chcieli wiedzieć coś więcej naciśnijcie
ten mały guzik koło ekranu, wtedy się zjawię. Rozumiecie.
- Tak – odpowiedział Paweł za obu. – Tylko jedno pytanie. Skąd masz tyle wiadomości? Też byłeś w drużynie Boga?
- Tak, niestety zabili mnie, ale dzięki temu mogę wam przekazywać informacje.
- A kto ciebie zabił? – spytał się Marek.
- Jego profil brzmiał „Vassili Zaitsev”
Nieznajomy miał już odejść, gdy nagle Paweł krzyknął do niego:
- Znam cię, ty jesteś Marek Nowak, snajper z ŁKS – u.
Koleś
ubrany w biały garnitur nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko, a
następnie zniknął w rozbłysku białego światła. Licealiści stali tak w
osłupieniu przez parę chwil. Dzwonek w bransolecie. Wrócili do
rzeczywistości. Obydwaj spojrzeli na mały ekranik w bransolecie:
Program gotowy do użycia. Wybierz profil.”
-Marek? – Paweł spojrzał na kolegę pytającym wzrokiem – Kto pierwszy?
-Wiesz,
może ty – odpowiedział. Marek nigdy nie lubił przygód i adrenaliny, nie
szedł w nieznane. Miał nadzieję, że jego kolega będzie miał więcej
odwagi.
-Dobra – Mróz obejrzał uważnie bransoletę – Wybierz profil: Edward Elric
-Profil potwierdzony, rozpoczynam przesył danych. – bezpłciowy głos odpowiedział z bransolety.
Przeszywający
ból ogarnął prawe ramię i lewą nogę Pawła. Poczuł jakby ktoś odrywał
jego kończyny, ścięgno po ścięgnie. Nigdy nie czuł takiego cierpienia.
Zawył z bólu. Po chwili przemiana została zakończona. Spojrzał na swoje
prawe ramię. Było teraz zrobione z najlepszej jakości stali
narzędziowej. To się zgadza. Spojrzał na lewą nogę. Metal błyszczał w
porannym słońcu. A więc ostatni test. Paweł klasnął i następnie
przyłożył ręce do betonowego podłoża. W niebieskim blasku pojawiła się
piękna fontanna. Umiał transfigurować surowce, przemieniać je w coś
innego. Zdolności pierwszorzędowego alchemika. Marek z niedowierzaniem
spoglądał na kolegę. W końcu sam też postanowił spróbować.
- Wybierz profil: Hitsugaya Toushiru.- powiedział do bransolety.
Włosy
Marka zabarwiły się na biało, jego strój zmienił się w czarną hakane
przykrytą białą peleryną. Na jego plecach pojawiła się wielka katana.
-
Wow. Ale bajer – wrzasnął kolega Pawła, a następnie wyjął miecz – Teraz
ja spróbuję. Osadź niebo na lodowym firmamencie, Strażniku Chłodu.
Miecz
zaczął się przeobrażać, w chwilę jego klinga zmieniła się w
przezroczystego smoka. Marek wiedział co to oznaczało. Nieznajomy mówił
prawdę, a oni teraz posiadali moc, którą mogli zniszczyć, lub odbudować
świat.
- Nieee! Niemożliwe! – Przeraźliwy skowyt przerwał
popołudniową sjestę w niebie. Aniołowie już kiedyś mieli zamiar wysłać
do Boga petycje, by wyznaczyć ograniczenie głośności dźwięków do 100
db. A szatan w tym momencie hałasował bardziej niż mały odrzutowiec. –
Niemożliwe, żeby obydwaj wybrali tak silne profile.
- No cóż. Ja
wiem kogo wybrać do drużyny – powiedział z wyższością Stwórca. – A ty,
Lucuś nie rozpaczaj. Przecież to tylko dwa hetmany, zawsze możesz je
zbić.
- I chyba tak właśnie zrobię – popatrzył na stół i spojrzał na małą grupkę pionków – Ruszać się, natychmiast.
Figury
posłuchały, ludzi ograniczonych umysłowo łatwo kontrolować. Cztery
czarne figury przedstawiające dresów zaczęły maszerować w stronę dwóch
licealistów.
- Teraz zabawa, naprawdę się zaczyna – powiedział uradowany szatan.
Marek
i Paweł dziarsko kroczyli ulicą. Kto mógłby im teraz zagrozić? Nikt.
Jedynym dylematem moralnym było to, po której stronie się opowiedzieć.
Paweł zawsze lubił pomagać innym, uczynny, posługiwał się pięściami
tylko w ostateczności. Ale Marek nie był jeszcze tego pewny. Kamienice
na ulicy Kopernika są doskonałym przykładem polskiej prowizorki.
Partery odmalowane tylko po to, by za czasów PRL-u, gdy telewizja
przyjechała filmować defiladę, wszystko wyglądało jak nowe. W bramach
zawsze gnieździł się owoc plebsu popijający nalewkę z dużą ilością
siarki. Licealiści jak zwykle zignorowali ich. Szli dalej, gdy nagle z
kolejnej bramy wyskoczyło na nich czterech byczków z kijami
baseballowymi - Wyskakiwać z komóreczek – powiedział największy z nich.
- Paweł był pewny, że to jest samiec alfa. Przed nim było tylko
jedno zadanie: zabić przywódcę a reszta ucieknie. Poziom adrenaliny
podskoczył gwałtownie. Byczki zorientowali się, że ci dwaj nie poddadzą
się bez walki. Trzech z nich rzuciło się na Marka. Pewnie uznali, że
koleś z kataną będzie większym zagrożeniem. Białowłosy wojownik został
otoczony. Dwójka drechów złapała go za ramiona i docisnęła do ściany
tak, by nie mógł się ruszać. Przywódca gromady ruszył sam na słabszy
cel. Przynajmniej on tak myślał. Byczek zamachnął się pałką, lecz Paweł
zgrabnie uniknął ciosu i odskoczył do tyłu. Wiedział, ze ma teraz
szansę. Klasnął w ręce i prawą dłonią dotknął mechanicznej protezy
ramienia. Błękitny błysk i z mechanicznej ręki wyrosło ostrze.
Zlustrował dokładnie twarze przeciwników. Wszyscy stali jak wryci, ale
dwaj, którzy trzymali Marka, nawet nie osłabili uścisku. Paweł
postanowił zwiększyć strach przeciwników. Lewą ręką złapał za krzyżyk,
który zawsze nosił na szyi i zaczął deklamować mrocznym głosem.
- Jesteśmy jedynymi prawymi posłańcami Boga...
Egzekwujemy Jego kary w Jego imieniu...
Z pieśnią ku chwale Pana na naszych ustach...
Prowadzimy świętą krucjatę przeciw wszystkim tym głupcom...
Którzy poważyli się zaprzeczyć Słowom Boskim...
Krew niewiernych zaleje ołtarz Pana...
Z ran zadanych ręką sprawiedliwości...
Strzeżcie się, zbłąkane baranki...
Albowiem gniew Pasterza będzie wielki!
...I tak sięgniecie bram niebios, jako ziarno obumarłe...
Po mękach niezliczonych plon wydaje!
Amen!
Przeciwnicy
stali jak słupy soli gdy wygłaszał cytat z anime, którego tytułu nie
pamiętał na tą chwilę. Byczki były tak przerażone, że nie mogły nawet
się poruszyć. Marek oswobodził się z uścisku. W tym momencie Paweł
zaatakował. Promienie słońca odbiły się od ostrza, które było osadzone
na ramieniu alchemika. Chłopak z metalową ręką przeciął brzuch
przywódcy bandy. Tamten próbował zatamować krwawienie, lecz rana była
zbyt głęboka. Po chwili padł martwy, a na betonie poszerzała się kałuży
krwi. Pozostali zaczęli uciekać, ale białowłosy wojownik postanowił im
przeszkodzić.
- Technika destrukcji numer 4, Biała Błyskawica !- wykrzyknął
Trzy
wiązki jasnego światła wystrzeliły z jego palców. Promienie przebiły
uciekających z pola walki na wylot. Cała trójka padła na ziemię martwa.
- Co ty do cholery zrobiłeś! – wrzasnął Paweł na kolegę – Oni już nam nie zagrażali.
- Nie wiem. – odpowiedział Marek patrząc na swoje ręce. – To było silniejsze ode mnie.
Bransolety
na rękach licealistów zaczęły wibrować. Guziczek koło ekranu migotał
jasnozielonym światłem. Obydwaj nacisnęli przycisk.
- Gratuluję
wam, gratuluję – w bransolecie odezwał się głos Nowaka. – Te profile do
was bardzo pasują. No, ale koniec pochwał mam dla was zadanie.
Znalazłem dane personalne użytkownika profilu Vassili Zaitsev. Wysyłam
wam wszystkie informacje.
Licealiści z przerażeniem spojrzeli na wyświetlacze.
- Ale przecież,... – Marek urwał w pół zdaniu.
-... to jest nasz nauczyciel – dokończył Paweł.
- No to co – powiedział Bóg z wyższością – Lucek chyba twoje cztery pionki idą do kosza.
-
Ta – odrzekł diabeł – Już ja się nimi zajmę w piekle – szatan spojrzał
na szachownice i na jego twarzy pojawił się uśmiech – ale popatrz na
swojego hetmana.
Bóg przyjrzał się dokładnie swoim figurom i nagle
zobaczył, że jeden z licealistów, ten z kataną, ma czarne stopy. Zaczął
przechodzić na stronę zła.
-On niedługo będzie mój – warknął szatan
-Możliwe, ale zanim to się stanie narobi ci niezłego bałaganu – odparł Stwórca.
Figury
licealistów zbliżały się w stronę postaci ubranej w czarny, długi
płaszcz i trzymającej karabin snajperski. Gońca szatana.
Autobus
linii 55 zatrzymał się na przystanku przy ulicy Tymienieckiego.
Licealiści rozejrzeli się po okolicy. Walące się budynki imperium
Schillera, kiedyś wielkie i prężne hale, dziś tylko rudery i cień
wspomnień dawnej epoki. Dwójka wojowników rozglądała się dokładnie.
Wiedzieli z kim mają do czynienia. Vassili Zaitsev. Zawsze atakował z
ukrycia. Sekunda nieuwagi i jesteś martwy. Ale teraz nie miał przed
sobą zwykłych przeciwników. Dwójka boskich hetmanów stanęła przed
dwupiętrową fabryką z czerwonej cegły. Szybko przebiegli przez gruz.
Nic się nie działo, było zbyt spokojnie. Paweł otworzył wielkie żelazne
drzwi. Mały, czerwony punkcik pojawił się na korpusie alchemika. Mróz w
ostatniej chwili zasłonił serce stalową ręką. Pocisk zatrzymał się w
jego mechanicznej dłoni. Wojownik z metalowymi protezami schował się za
murem.
- ch*lera! – zaklął – Dobry jest skubany.
- To ja się nim zajmę. – białowłosy wyciągnął swoją katanę - Osadź niebo na lodowym firmamencie, Strażniku Chłodu.
Miecz
przeobraził się natychmiast. Przezroczysty smok wił się niczym wąż.
Marek zamachnął się i śnieżyca wypełniła halę fabryczną. Licealiści
wskoczyli do środka. Udało im się wejść, ale znowu nie wiedzieli gdzie
jest snajper. Nagle Paweł zobaczył, że na prawej łopatce wojownika z
kataną pojawiła się czerwona kropka. Miał tylko ułamki sekund. Klasnął
i dotknął swojej protezy, która zmieniła się w tarczę. Pocisk odbił się
od stalowej osłony. Teraz trzeba działać szybko. Strzelec leżał na
metalowym chodniku pięć metrów nad ziemią. Alchemik znów klasną w ręce
i dotknął podłoża. Bladobłękitna iskra powędrowała do kryjówki
snajpera. Stalowe druty zaczęły oplatać jego ciało. Nie miał, gdzie
uciec. Znowu wygrali. Paweł opadł na ziemię. Ta praca naprawdę go
męczy. Białowłosy widząc, że przeciwnik jest uwięziony, chwycił mocniej
katanę i zamachnął się. Lody smok oplótł snajpera. Ciało powoli
zamarzało, aż zamieniło się w lód, wtedy gad ścisnął go mocniej. Ciało
rozsypało się na tysiące kawałeczków.
-Kurde, szkoda – powiedział Paweł – Lubiłem go.
- Tak, ale wiesz, albo on, albo my – orzekł Marek
-Racja.
Przez
wybite szyby hali wpadały ostatnie promienie światła słonecznego.
Wstawał czerwony księżyc, księżyc, który mówił, że ktoś dzisiaj zginął.
Bóg z przerażeniem patrzył jak jeden z jego hetmanów
zmienia kolor na czarny. Nigdy nie pomyślał o tym, ale chyba przez
niego dwóch przyjaciół będzie musiało stoczyć pojedynek na śmierć i
życie.
Ciąg dalszy nastąpi....
Dodaj komentarz